środa, 26 stycznia 2011

Walter Moers „Miasto Śniących Książek”


To pokaźnych rozmiarów, pięknie wydany i zilustrowany tom - twarda oprawa, sznurek jako zakładka, miła dla oka czcionka. Miło było z nim usiąść w fotelu na balkonie i popijać aromatyczną kawę. To książka opowiadająca o… książkach, które biorą czynny udział w każdej sferze życia mieszkańców Camonii - fantastycznej krainy wymyślonej przez Moersa. Sam autor „ukrywa” się za tabliczką skromnego tłumacza języka camońskiego na niemiecki. Warto dodać, że czarno-białe rysunki są również jego autorstwa. Przypisy do nich nierzadko pomagały w wyobrażeniu sobie którejś z postaci bądź scharakteryzowaniu jej ubioru.

„Miasto Śniących Książek to przyjemna i wciągająca lektura (do tego stopnia, że zakończenie czytałam pod uniwersytecką ławką w trakcie mało pasjonującego wykładu fakultatywnego). Moers podobnie jak Tolkien stworzył swój cudowny świat - krainę z niesamowitymi stworzeniami obdarzonymi zdolnościami myślenia, pisania, recytowania, tworzenia.

Głównym bohaterem jest zaledwie 77-letni smok Hildegunst Rzeźbiarz Mitów, początkujący poeta, który jeszcze niczego nie opublikował. Mieszka w Twierdzy Smoków, których się uważa za wielkich znawców literatury i dobrych pisarzy. Jak każdy jej mieszkaniec ma ojca chrzestnego – poetyckiego. Jego wujek ma czuwać nad jego rozwojem literackim, nauczyć go pisania, rozumienia tekstu, odpowiedniej jego interpretacji jak i czytania przed słuchaczami.

Akcja powieści rozpoczyna się w momencie kiedy Lancelot, ojciec poetycki Hildegunsta, leży na łożu śmierci. Wręcza swemu podopiecznemu rękopis nikomu nieznanego pisarza z prośbą o jego odszukanie i przedstawieniu światu. Lektura utworu to melodia obfitująca w śmiech, żal, smutek, westchnienia, wstrzymywanie oddechu i łzy. Smok dochodzi do wniosku, że to najlepsze co do tej pory udało mu się przeczytać i śmiało może określić jego autora najwspanialszym pisarzem wszechczasów. Do poszukiwań dopinguje Hildegunsta nie tylko prośba Dancelota, ale również chęć pobierania nauki od takiego mistrza. Zgodnie ze wskazówkami ojca chrzestnego udaje się do Księgogrodu, miasta które żyje i oddycha książkami. Książki tam się pisze, wydaje, sprzedaje, rekonstruuje, kradnie, a nawet zabija dla nich.

Po przebyciu do Księgogrodu smok zwiedza księgarnie, antykwariaty, kawiarnie, w których kosztuje książkowych ciasteczek, ogląda przestawienia teatralne, słucha odczytów pisarzy i poznaje najdziwniejsze stworzenia, których życie obraca się wokół książek. Nie wie, że w tym mieście nie może nikomu ufać – że dla cennego manuskryptu można być zdolnym nawet do zbrodni. Ujawnienie tajemniczego rękopisu pociąga za sobą wygnanie ze świata żywych, a dokładniej mówiąc zrzucenie do katakumb rozciągających się kilometrami pod miastem. Wyjście z nich nie jest taką prostą sprawą. Korytarze plączą się jak labirynt, pełno w nich ułożonych na regałach bądź porozrzucanych książek, w ciemnościach czają się niebezpieczne istoty, a na każdym kroku można wpaść na Łowcę Książek – uzbrojoną istotę, która odpłatnie poszukuje w katakumbach cennych arcydzieł ze Złotej Listy. Nie to jest jednak najgorsze. W Księgogrodzie nawet Łowcy Książek boją się żyjącego w katakumbach największego z maszkar - Króla Cieni. Nikt z nich nie przeżył spotkania z nim. Hildegunst rozpoczyna prawdziwą przygodę z zaskakującym finiszem.

Jeśli miałabym stworzyć listę 10 najlepszych książek to powieść Moersa byłaby bardzo wysoko. Autor ma swobodny, lekki styl. Zabawia czytelnika humorem, przeraża, wzrusza, zaciekawia. Bogactwo postaci, wątków pobocznych i historii mogłoby spokojnie posłużyć do napisania kilku powieści, a w ten sposób powstało arcydzieło. Zabawne, że po jego otwarciu czytamy ostrzeżenie, że zagłębienie się w jego treść czynimy na własne ryzyko. Uroku całości dodają również liczne rysunki czyniąc z tego prawdziwy majstersztyk. „Miasto Śniących Książek” to kopalnia fantazji, bogatej wyobraźni, humoru. Wymaga nieco oczytania od czytelnika, choćby z powodu nazwisk samych postaci, które jak się okazuje są anagramami znanych pisarzy, jednak i tu na pomoc biegnie polska tłumaczka, która załącza mały słownik. Należą jej się podziękowania, że nadgorliwie nie próbowała tłumaczyć nazw, dzięki czemu dla polskiego czytelnika Buchlingi pozostały Buchlingami, czyli małymi stworzonkami-cyklopami, które u progu życia wybierają sobie autora i uczą się na pamięć całej jego twórczości. „Miasto…” to propozycja dla tych, którzy lubią puścić wodze fantazji - dla dzieci, młodzieży i nie-dorosłych dorosłych.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

„Cień wiatru” Carlos Ruiz Zafón



"Cień wiatru" jest "o książkach przeklętych, o człowieku, który je napisał, o postaci, która uciekła ze stron powieści, żeby je następnie spalić, o zdradzie i utraconej przyjaźni. To historia o miłości, nienawiści i marzeniach żyjących w cieniu wiatru." To słowa 18-letniego Daniela Sempere, głównego bohatera, którego ścieżki skrzyżowały się z powieścią Juliana Caraxa "Cień wiatru". Słowa, które w najprostszy sposób streszczają fabułę, która w miarę czytania rozciąga się na kolejne wątki i postaci.

Akcja książki rozpoczyna się w Barcelonie w 1945 roku kiedy to niespełna jedenastoletni Daniel, prowadzony przez swojego ojca (księgarza i antykwariusza), dociera do ukrytego przed całym światem Cmentarza Zapomnianych Książek. Stamtąd chłopiec ma zabrać ze sobą jedną książkę, którą ma uchronić przed zapomnieniem. Jego wybór pada na „Cień wiatru” Juliana Caraxa, który staje się jego przyjacielem.
Powieść wciąga. Można ją przeczytać jednym tchem. Najlepiej w nocy w łóżku, tak jak to zrobił Daniel Sempere po raz pierwszy wczytując się w „Cień wiatru” Caraxa. Muszę przyznać, że Zafón ma niesamowitą wyobraźnię. W niezwykły sposób splótł dzieje dwóch chłopców-mężczyzn (Daniela Sempere i Juliana Caraxa) dając tym samym szansę pierwszemu z nich na przywrócenie do życia drugiego. Są do siebie podobni.
Matce Juliana nie dane było zaznać pełni szczęścia. Wyszła za mąż za mężczyznę, którego nie kochała, niosąc już w sobie dziecko innego. Skutki błędu, pragnienia zaznania miłości doprowadziły tak naprawdę do zguby jej dziecka. Matka Daniela zmarła kiedy ten miał cztery lata i w zasadzie chłopiec nie potrafił przypomnieć sobie jej twarzy ani głosu. Nie chciał przy tym oglądać jej zdjęć, by nie zobaczyć na nich zupełnie obcej osoby.

Daniel po przeczytaniu "Cienia wiatru" Caraxa próbuje odszukać inne jego powieści,  dowiedzieć się czegoś o samym autorze, jednak bez skutku. Odkrywa, że ktoś wykupuje wszystkie egzemplarze utworów Juliana i pali je. Jak zapewne czytelnik domyśla się Daniel próbuje rozwikłać tę zagadkę rozpoczynając tym samym największą przygodę swojego życia.

Wątek sensacyjny splata się z miłosnym czyniąc z powieści nieomal melodramat,- tylko tak mogę określić wydarzenia, które się dzieją przed opuszczeniem Barcelony przez młodego Juliana. Odrzucony przez ojca, znienawidzony przez kolegę zazdrosnego o Penelope, miłość jego życia, musi wieść żywot z dala od tego, co kocha. To nie tylko powieść o książkach. Z łatwością natrafimy w niej na przyjaźń, nienawiść, sceny z dreszczykiem. Sceneria zamglonej Barcelony jak i owianego tajemnicą pałacu Aldayów bardzo w tym pomaga. Sekret książek Juliana Caraxa to jedno, a historia pałacu to drugie. Można odnieść wrażenie, że samo przekroczenie progu tego przeklętego domu spowodowało rzucenie jakiejś klątwy na naszego bohatera. Jeśli to tego dorzucić zakazany związek z córką z rodu Aldayów i pochodzenie samego Juliana to już mamy sagę rodzinną.

"Cień wiatru" czytałam trzy razy. Początkowo byłam nim zachwycona, jednak podczas następnych lektur, jak to zwykle tak powinno być, dostrzegałam szczegóły, które psuły mi efekt. Przyznaję, że książkę przyjemnie się czyta - obrazy miasta sprzyjają w budowaniu klimatu. Nie mogę jej odmówić tego, że jest ciekawa i wciągająca. Nie mniej jednak trafiają się momenty wręcz nieprawdopodobne. Kusi mnie by je wymienić, ale nie chcę zepsuć czytania innym. Mogę pochwalić Zafóna za styl. Przymykam oczy na zdarzający  się gdzieniegdzie zbyt kwiecisty dobór słów i metafor. Całość wydaje mi się zgrabną opowieścią przeglądającą pogmatwane losy jej licznych bohaterów. Kto lubi czytać o tajemnicach, życiorysach ludzi o zróżnicowanych charakterach, ich pragnieniach i namiętnościach oraz wczuwać się w akcję to "Cień wiatru" jest propozycją dla niego. Nieco zdradzę, że później wydane w Polsce "Gra anioła" i "Marina", określane z "Cieniem" tryptykiem barcelońskim, oceniam już za nieco mniej udane wytwory twórczości Zafóna.

sobota, 22 stycznia 2011

„Dzieci północy” Salman Rushdie


 „Dzieci północy” przeczytałam dwa lata temu. Znajomy polecił mi „Grimusa” Rushdiego. Później odwiedziłam bibliotekę w poszukiwaniu „Śalimar Klaun”. Wypożyczono wszystkie egzemplarze, ale natrafiłam na „Dzieci…”. Nie przeczytałam ich jednym tchem w ciągu jednej nocy. Towarzyszyły mi przez jakiś czas w tramwaju, w przerwie w pracy, w łóżku przed snem. Zdarzało mi się przysypiać z książką w ręku.

Jedno, czego nie mogę odmówić Salmanowi to magii. „Dzieci północy” to połączenie historii i czarów w wyjątkowym stylu. Rushdie co prawda nie jest obiektywny obrazując Indie, ale trudno byłoby mu takim być w jego sytuacji.

Urzekł mnie główny wątek tysiąca jeden dzieci, które przychodzą na świat o północy, kiedy również rodzą się niepodległe Indie. Dzieci to symbol. Symbol odrodzenia, nowych nadziei. Mali obywatele rodzą się z niezwykłymi zdolnościami. Salim Sinai, główny bohater i zarazem narrator tej opowieści, potrafi łączyć się myślami z pozostałymi dziećmi północy. Tworzy Konferencję. Próbuje wspólnie z nimi zrozumieć po co tak naprawdę żyją, dlaczego otrzymali nadzwyczajne zdolności i w zasadzie czemu urodzili się w tę wyjątkową noc.

Historia przeplata się z fikcją. Poznajemy losy poszczególnych dzieci, dowiadujemy się jak wykorzystują swoje zdolności, jak radzą sobie ze swoją niezwykłością. Przeżywamy młodzieńczą miłość Salima i dramatyczny finał dzieci północy, a wszystko to w tle bajkowego krajobrazu Półwyspu Indyjskiego.

Niezwykłość, bajkowość, magia i bieda. O tym opowiada ta książka: o dążeniu do lepszego życia, polepszeniu statusu społecznego, gromadzeniu pieniędzy, wpływach, krętactwach. Ścierają się tu dwie siły – biedny i ciemny lud oraz władza. Historia Salima to bajka o Kopciuszku tyle, że bez takiego wesołego zakończenia. Decyzja jednej osoby odmienia jego życie. Pytanie tylko - jakie ono byłoby, gdyby jej nie podjęto? Możemy „pogdybać”. Czy Salim byłby takim samym Salimem, gdyby urodził się na przykład w slumsie? Czy również interesowałoby go wnętrze człowieka, gdyby codziennie rano zastanawiał się jak przeżyć kolejny dzień? „ Dzieci północy” to powieść o wyborach, strachu, marzeniach.

W mojej ocenie ogólny efekt psuje natłok postaci. Oczywiście, jeśli ktoś lubi wielowątkowość, „miszmasz” charakterów, życiorysów i akcji, to jest to pozycja jak najbardziej trafiona. Moim zdaniem autor w ten sposób nieco odwraca uwagę czytelnika od głównego wątku. Zapewne było to zamierzone, niemniej jednak spowalnia akcję. To dobra książka dla kogoś, kto lubi niejednorodną fabułę. „Dzieci północy” wciągnęły mnie, ale nie wydaje mi się bym mogła je przeczytać ponownie z równym zapałem, a takie lektury cenię najbardziej.

środa, 19 stycznia 2011

Na początek...

Postanowiłam sobie, że ten blog potraktuję jak własne dziecko - będę się nim opiekować, nie zaniedbam go, będę do niego zaglądać, żeby zawsze napisać choć parę słów i aby stawał się coraz piękniejszy. Nie jestem krytykiem literackim. Nie mam nawet takiego wykształcenia ani aspiracji. Broń Boże, nie chcę być niczym w rodzaju medium opiniotwórczego. Nie ma takiego celu ani potrzeby. Lubię pisać odkąd spodobało mi się pisanie wypracowań w szkole. Lubię też czytać, więc pisanie plus książki musiało w końcu zaowocować. Przy wielkim wsparciu i motywacji miłej osoby (dziękuję Ci Bu) powstała Nelinka.

Tytuł blogu to oczywiście skrót. Jak zapewne czytelnik się domyśla, pierwszy człon oznacza imię głównej bohaterki powieści Henryka Sienkiewicza "W pustyni i w puszczy". Jak przystało na lekturę szkolną wypadało ją przeczytać. Miałam ją akurat w domu. Brat dostał ją w nagrodę za wygranie konkursu wiedzy o pisarzu dla dzieci. Już nie pamiętam czy chodziło o Juliana Tuwima czy Jana Brzechwę. W każdym bądź razie spodobał mi się jej format i czcionka, więc nawet liczba stron mnie nie odstraszyła od czytania. Na lekturę poświęciłam całe ferie zimowe. Policzyłam ile stron powinnam przeczytać każdego dnia i zagłębiłam się w opowieść Sienkiewicza. Do dzisiaj mi została dziecięca ciekawość tego, jak się rozwinie fabuła. Później jeszcze raz przeczytałam tę książkę.
A teraz już mniej poważnie. "Inka" to końcówka od szkolnej ksywki "Bulinka". Wymyśliła ją bliska mojemu sercu kumpela. Pozostałe dwie koleżanki z paczki to podchwyciły, więc w liceum czasami nie byłam Ewą, lecz Bulinką.

Nie chcę tu robić selekcji książek. Pewnie się trafi jakaś poważna pozycja, wielokrotnie nagrodzonego autora. Nie omieszkam jednak napisać coś na temat wyciskacza łez i lekkiego czytadła dla kobiet. Żałuję, że fabuł wiele cennych książek już prawie nie pamiętam. Postaram się jednak je odkurzyć z pamięci i podzielić się z Wami wrażeniami o nich. 

Chciałabym, żeby lektura tego blogu była przyjemnością, dlatego za wszelkie uwagi i opinie będę bardzo wdzięczna.