czwartek, 17 lutego 2011

„Dziesięciu Murzynków” Agatha Christie


Dziesięć małych Murzyniątek
Jadło obiad w Murzyniewie,
Wtem się jedno zakrztusiło -
I zostało tylko dziewięć.

Dziewięć małych Murzyniątek

Poszło spać o nocnej rosie,
Ale jedno z nich zaspało -
I zostało tylko osiem.

Rzekło osiem Murzyniątek:

Ach, ten Devon - to jest Eden,
Jedno z nich się osiedliło -
I zostało tylko siedem.

Siedem małych Murzyniątek

Chciało drwa do kuchni znieść;
Jedno się rąbnęło w głowę -
I zostało tylko sześć.

Sześć malutkich Murzyniątek

Na miód słodki miało chęć,
Jedno z nich ukłuła pszczółka -
I zostało tylko pięć.

Pięć malutkich Murzyniątek

Adwokackiej chce kariery.
Jedno się odziało w togę -
I zostały tylko cztery.

Cztery małe Murzyniątka

Brzegiem morza sobie szły,
Jedno połknął śledź czerwony.
I zostały tylko trzy.

Trzy malutkie Murzyniątka

Poszły w las pewnego dnia;
Jedno poturbował niedźwiedź -
I zostały tylko dwa.

Dwu malutkim Murzyniątkom

W słońcu minki coraz rzedną...
Jedno zmarło z porażenia -
I zostało tylko jedno.

Jedno małe Murzyniątko

Poszło teraz w cichy kątek,
Gdzie się z żalu powiesiło -
Ot, i koniec Murzyniątek.

Ot, niewinny wierszyk, ale Agatha Christie potrafiła go zamienić w perfekcyjny scenariusz zbrodni. Na tajemniczą Wyspę Murzynków przypływa dziesięć nieznanych sobie wcześniej osób, które listownie zostały zaproszone przez właściciela U. N. Owena. Na miejscu nie zastają tajemniczego Owena. Służba nie ma pojęcia kim on jest. W jadalni wszyscy słyszą głos nagrany na płytę gramofonową obwieszczający, że o to oni wszyscy zostali postawieni przed sądem. Cała dziesiątka kobiet i mężczyzn wraz z odpłynięciem łodzi zostaje odciętych od świata. Ich wspólną cechą jest ukrywanie sekretu – każde z nich jest odpowiedzialne za cudzą śmierć jednak nigdy nie zostało ukarane. Tajemniczy głos z gramofonu zapowiada ich rychłe ukaranie. Pomimo przeszukania willi i wyspy nie udaje się odnaleźć śladu sprawcy tego teatru. Dramaturgii dodaje dziecięcy wierszyk, który każdy z gości zastaje w swoim pokoju i figurki Murzynków, które wraz ze śmiercią poszczególnych osób po kolei znikają ze stołu w jadalni.

Początek może wydać się czytelnikowi nudny, bowiem autorka opisuje poszczególnych bohaterów, a biorąc pod uwagę ich liczbę mogą się oni mylić. Christie wynagradza to jednak akcją. Zgodnie ze zwrotkami wierszyka giną po kolei goście Wyspy Murzynków. Przeszukanie jej nie przynosi efektu, więc coraz częściej do głów naszych Murzyniątek przychodzi myśl, że mordercą jest jedno z nich. Tylko kto? Gdyby Christie książkę zakończyła na bezowocnym śledztwie policji w sprawie odnalezienia ciał na wyspie pewnie wielu z nas odczuwałoby niedosyt z niezaspokojonej ciekawości No bo kto w końcu zabijał? Kto wymierzał sprawiedliwość? Rozwiązanie przynosi list w butelce…

Sporo słyszałam o książkach Agaty Christie i w końcu postanowiłam je skonfrontować z rzeczywistością. W moje ręce trafiło „Dziesięć Murzynków” i zaczęłam czytać. Z początku z rezerwą – opisy losów naszych bohaterów wydały mi się za długie. Później jednak wszystko zaczyna się rozkręcać. Akcja, gra na emocjach, rosnące napięcie, strach, domysły. Christie odkrywa jedną prawdę – każda zbrodnia zostaje prędzej czy później ukarana, bowiem nawet nasz tajemniczy sprawca ginie.

Wszystko w powieści zostało dokładnie przemyślane - jest logiczne, nie ma rzeczy dziwnych nie pasujących do reszty. Wyspa Murzynków, odcięta od świata, jest idealną scenerią dla teatru morderstw. Zwabione ofiary nie mają gdzie uciec, nie mogą zadzwonić po pomoc, muszą liczyć na siebie - jednak wraz z rozwijającymi się wydarzenia nawet sobie nie mogą ufać, bowiem sprawcą może okazać się ktoś z nich jak np. młoda nauczycielka czy podstarzały sędzia. Możliwości jest wiele, maleją jednak wraz ze śmiercią kolejnych osób. Czy można być aż tak perfidnym, aby upozorować własną śmierć i oszukać przerażonych towarzyszy? Co jest przyjemnego w oglądaniu „kurczenia się” człowieka pod ciężarem ciążącej winy z powodu dopuszczenia do śmierci niewinnej osoby? Wymierzenie sprawiedliwości to jedno, a dręczenie swej ofiary to drugie. Christie subtelnie odkrywa cienie na duszy człowieka.

„Dziesięć Murzynków” całkiem przyjemnie się czyta. To logiczna i uporządkowana powieść o zbrodni i karze, o ludzkiej bezsilności i strachu, o przemożnym pragnieniu przetrwania i oszustwie. Trzyma w napięciu do końca, nie pozwala się oderwać dopóki nie poznamy rozwiązania zagadki. Gorąco polecam.

sobota, 12 lutego 2011

„Księga Cmentarna” Neil Gaiman


Przeglądając w internecie opinie o „Księdze Cmentarnej” natrafiłam na mnóstwo przychylnych głosów i ciepłych słów. Gaiman ma bardzo bogatą wyobraźnię i lekkie pióro, Jego książka jest wciągająca. Pamiętam jak ją czytałam – po pracy w łóżku, przy delikatnym świetle lampki nocnej. Bywało, że czytałam dalej pomimo przekroczenia dziennej dawki lektury, bo i fabuła ciekawa i bohaterowie. Akcja „Księgi…” rozpoczyna się nocą od opisu morderstwa niewinnej rodziny pogrążonej we śnie. Tajemniczy mężczyzna o imieniu Jack trzymając w ręku ostry nóż zbliża się do dziecięcego łóżeczka by zakończyć swoje zadanie – rodzice dziecka i siostra już nie żyją. Odkrywa, że nikogo w nim nie ma. Malec, ledwie półtoraroczny, kierując się niczym nie wyjaśnionym impulsem, wymyka się z domu rodzinnego i udaje na pobliski cmentarz. Nie zdaje sobie wtedy sprawy, że tym samym uniknął śmierci z ręki mordercy. Tam zostaje otoczony opieką przez mieszkańców cmentarza i rozpoczyna się jego przygoda.

„Księga cmentarna” opisuje dorastanie chłopca Nikta Owena (dla przyjaciół Nik). Opiekę nad nim przejmuje stare bezdzietne małżeństwo Owenów. Para, która nie żyje od ponad 200 lat. Strzeże go wampir, który staje się jego mentorem i łącznikiem ze światem zewnętrznym. Ale to jeszcze nic dla Gaimana. Nik otrzymuje swobodę cmentarza, by mógł mieszkać pośród duchów i zjaw. Będąc rezydentem cmentarza musi się nauczyć na nim żyć. Poznaje historie i zwyczaje jej cmentarnych mieszkańców, zdobywa także umiejętności znane tylko im takie jak Znikanie, Strach czy Wędrówka w snach. Pamięta, że w granicach cmentarza jest bezpieczny, jednak za jego murami czai się wciąż tajemniczy Jack, który musi dokończyć zadanie. Wie, że w końcu przyjdzie taki dzień, kiedy będzie musiał stawić czoła swojej przeszłości, ale i również światu rzeczywistemu. Nik jest bystrym uczniem. Uczy się na własnych błędach i wyciąga wnioski z wynikających konsekwencji.

Autor nie wszystko wyjaśnia. Część należy wywnioskować z dialogów, opisów scen. U Gaimana podoba mi się połączenie fantazji z humorem. Wychowanie przez wilki z powieści Kiplinga „Księga dżungli” zastąpił wychowaniem przez duchy i doprawił szczyptą magii. Pojawiają się zjawy, widma, ghoule, wampiry i wilkołaki. Choć powieść rozpoczyna się sceną jak z thrillera to późniejsze wydarzenia przypominają czasem dobrą komedię, a czasem powieść obyczajową. Czytelnik może odczuwać pewien niedosyt, że wątki poboczne nie zostały bardziej rozwinięte. Ot chociażby postać Jacka. Kim jest? Dlaczego zabija? Czym jest jego organizacja? A zagadkowa panna Lupescu, a Silas? Gaiman skupił się głównie na Niku. Ma się momentami wrażenie, że jego charakter jest nieskazitelny. Dla urozmaicenia jednak fabuły autor wprowadził wątek uczucia i przyjaźni. Jak poradzi sobie z tym dorastający Nik?

Z tytułu i początku można odczuć, że powieść będzie mroczna, jednak tak nie jest. Rozjaśniają ją sympatyczne duchy, trudne pytania zadawane przez dorastające dziecko i rodząca się przyjaźń chłopca i dziewczynki. Sam pomysł historii dziecka mieszkającego na cmentarzu i wychowanego przez duchy jest bardzo ciekawy. Kto nie chciałby umieć znikać i pojawiać się niepostrzeżenie, albo wędrówka w snach. No i rozmawianie z duchami. Historii można się uczyć od samych jej świadków, a kaligrafii od prawdziwych mistrzów. To duże ciekawsze niż ślęczenie nad nudnymi książkami i wysłuchiwanie nużących wykładów nauczyciela. Wampiry kojarzą się z zagrożeniem, a tutaj wręcz odwrotnie – z bezpieczeństwem. Tak naprawdę to pogodna książka. Pełna humoru i ciepłych uczuć. Aż chciałoby się pojmować duchy za dobrych ludzi, którzy litują się nad sierotą i zapewniają jej bezpieczne dorastanie. To lektura miła i przyjemna. Nie tylko dla najmłodszych. Zadowoli również dorosłych miłośników fantastyki, którzy chcieliby się czasem oderwać od przytłaczającego świata żywych.

środa, 9 lutego 2011

„Mężczyzna, kobieta i dziecko” Erich Segal


Powieść lekka do „połknięcia” - mało obszerna, napisana prostym językiem, fabuła niczym podejrzana ze scenariusza hollywoodzkiego filmu. I faktycznie nakręcono film na podstawie powieści Segala – pisarz jest również współautorem scenariusza.

„Mężczyzna, kobieta i dziecko” opowiada o wydarzeniach jakie spotkały w wakacje rodzinę Beckwithów - idealną pod każdym względem. Bob, głowa rodziny, to profesor statystyki na Massachusetts Institute of Technology. Sheila jest ciepłą, oddaną i kochającą żoną. Zajmuje się przekładem książek. Poznają się na studiach i zakochują w sobie bez pamięci. Do tego jeszcze mamy dwie córki: 9-letnią Paulę i 12-letnią Jessikę. Gdyby miały one odpowiednio 15 i 18 lat to powiedziałabym, że przedstawiają typową wersję amerykańskich nastolatek, ponieważ ich rozwój intelektualny jest nieadekwatny do ich wieku. Ale o tym później.

Życie Beckwithów toczy się w różowych barwach do czasu, kiedy Bob dostaje telefon z Francji. Dowiaduje się on o śmierci swojej dawnej znajomej, która w wyniku wypadku samochodowego osierociła 9-letniego chłopa. Słowo „znajoma” to zbyt wielkie słowo, ale szybko wyjaśniam dlaczego. Bob 10 lat wcześniej jedzie do Francji, gdzie ma wygłosić wykłady. Przypadkowo podczas demonstracji poznaje lekarkę, z którą nawiązuje romans. Po paru dniach wraca do Stanów, do swojej rodziny i zapomina o francuskiej przygodzie. Ta przypomina jednak o sobie w Momencie kiedy nad Jean –Claudem zawisa widmo pobytu w sierocińcu. Z jednej strony Bob czuje się odpowiedzialny za syna, którego spłodził, z drugiej – boi się wyznać żonie o zdradzie. Zapada decyzja by chłopiec przyjechał na miesiąc wakacji do domu Beckwithów. Początkowo nie ma on się nawet dowiedzieć kim jest dla niego profesor. Następujące po sobie wydarzenia jednak zajmą się i tą kwestią.

To, co nie podoba mi się w powieści Segala to opanowanie jej bohaterów. Sheila, której wydawało się, że wszystko jest idealne - mąż, dzieci, że zaufanie, jakim darzy Boba jest niczym niezagrożone, nagle dowiaduje się, że przez tyle lat była okłamywana. Nie histeryzuje, nie wyrzuca męża z domu, nie wnosi pozwu o rozwód. W takiej sytuacji oczekiwałabym emocji. Prawdziwych, ludzkich emocji, które ukryć może tylko dobry aktor. Sheila nie wygląda mi na takiego, a mimo to pozwala Bobowi żyć w zawieszonej niepewności co będzie dalej. Daje to co prawda odrobinę dramaturgii

Charaktery dzieci Boba i Sheili nie pasują do 9- i 12-latki. Dziewczynki są bardzo bystre i inteligentne jednak zbyt dojrzałe jak na swój wiek. Oczywiście, na wieść o przyrodnim bracie i zdradzie ojca wpadają we wściekłość i nie chcą go nigdy więcej widzieć. Towarzyszy temu jednak myślenie o tym, że ojciec może ich opuścić, żeby zająć się synem, że rozwiedzie się z mamą, bo ta nie będzie w stanie mu wybaczyć. Kiedy jednak Jean-Claude trafia do szpitala te są przerażone i natychmiast zaczynają się martwić o powód rozdarcia w ich rodzinie.

Jean-Claude to bardzo łagodny i grzeczny chłopiec. Lubi czytać książki i przejawia umiejętności do grania w piłkę nożną. Ze swoją mamą lubił spędzać czas w kuchni. Z dnia na dzień jego życie przewraca się do góry nogami. Leci do Stanów na wakacje do znajomego swojej mamy. Nie zdaje sobie sprawy ile tym pobytem zmieni w uporządkowanym domu Beckwithów. Oczyszcza relacje między jego domownikami i podejmuje najtrudniejszą decyzję w swoim życiu. Powiem szczerze, że zakończenie mnie zaskoczyło. Po takiej fabule spodziewałam się happy endu.

„Mężczyzna, kobieta i dziecko” to powieść o moralności, życiowych decyzjach, odpowiedzialności za drugiego człowieka i rozsądnym myśleniu. Ile rzeczy nie wydarzyłoby się, gdybyśmy pomyśleli dwa razy zanim byśmy coś zrobili lub powiedzieli? Ta książka może uczyć pokory, skłonić nas do refleksji. Nie jest arcydziełem. Dialogi są wymuszone, a zachowania niekiedy sztuczne, jednak fabuła nie jest najgorsza. Można tę książkę przeczytać przez jeden wieczór. Właśnie taki lutowy, kiedy tęsknimy za wiosną, za zmianą. Obyśmy tylko nie wyprosili sobie takiego przewrotu, jaki otrzymał w darze od losu główny bohater powieści Segala. Można powiedzieć, że dostał to, na co zasłużył - z drugiej jednak strony ile razy zdarzy się nam pokierować namiętnością? Książka do refleksji.

środa, 2 lutego 2011

„Szatańskie wersety” Salman Rushdie


Fakt, że recenzuję już drugą powieść Rushdiego oznacza, że nie tylko lubię tego pisarza, ale przede wszystkim chcę się podzielić wrażeniami z książki, przez którą jej autor został skazany na śmierć. Ale spokojnie - indyjski pisarz żyje i ukrywa się w Wielkiej Brytanii strzeżony przez ochronę. No, ale wszystko po kolei. Może zacznę od tego dlaczego „Szatańskie wersety” wydane w Anglii w 1988 r. już w tym samym roku zostały potępione i obłożone cenzurą. W zaledwie dziewięć dni po publikacji „Szatańskich wersetów” w Wielkiej Brytanii rząd Indii wprowadził zakaz importu brytyjskiego wydania na mocy indyjskiej ustawy celnej. Przywódca Iranu ajatollah Ruhollah Chomeini uznał powieść za przeklętą z powodu bluźnierstwa wobec islamu, a edykt, który wydał nawołuje do zgładzenia jej autora.

Powieść dzieli się na trzy opowieści. Pierwszą rozpoczyna upadek z wysokości 9 tysięcy metrów dwójki mężczyzn – zakładników porwanego samolotu, który w wyniku zapłonu materiałów wybuchowych przymocowanych do ciała samobójczyni eksplodował nad kanałem La Manche. Ci - cudem przeżywają tę eksplozję. Wpadają do morza, a te wyrzuca ich na angielską plażę. Obaj są indyjskimi aktorami. Cudowny Gibril Fariszta (poprzednio Ismail Nadżmuddin) jest legendarną gwiazdą kina indyjskiego. Saladyn Czamcza (poprzednio Salahuddin Czamchawalla) odebrał staranne angielskie wykształcenie, mieszka w Londynie i robi karierę podkładając głosy do reklam telewizyjnych. Jak się okazuje upadek z nieba wpłynął na naszych bohaterów. Gibril, który dotychczas był kobieciarzem, otrzymuje aureolę i przyjmuje postać Archanioła Gibrila (Gabriela). Natomiast spokojny i ułożony Saladyn ma rogi, kopyta i ogon, przypominając Szatana.

Druga opowieść przeplata się z pierwszą. Tak jak pierwsza podejmuje wątki natury i konsekwencji religijnego objawienia oraz wiary, odwołuje się do historycznych źródeł islamu. Ta część narracji rozgrywa się w snach Fariszty, w których Fariszta zostaje Archaniołem Gibrilem, oraz w filmie opartym na jego wizjach, w których gra rolę archanioła. Sekwencje senno-filmowe, stanowiące przetworzenie dziejów proroka Mahometa w Mekce, opowiada historię Mahounda (pogardliwa średniowieczna nazwa Mahometa). Mahound jest biznesmenem, który zostaje prorokiem w Dżahilijji, pustynnym mieście z piasku, otrzymuje boskie objawienia za pośrednictwem anioła Gibrila i zakłada religię zwaną „uległość” (dosłowne angielskie tłumaczenie arabskiego słowa islam).

W trzeciej opowieści, także rozgrywającej się w snach Fariszty, charyzmatyczna święta kobieta odziana w motyle przekonuje wiernych z muzułmańskiej wioski w Indiach do odbycia pielgrzymki do Mekki. W drodze niemal wszyscy giną, gdy wbrew temu, czego się spodziewali, wody Morza Arabskiego nie rozstępują się przed nimi.

Zgodnie z tym, jak sam Rushdie charakteryzuje swoich bohaterów, „Szatańskie werset” to opowieść o dwu boleśnie rozdartych „ja”. W przypadku pierwszego z nich, Saladyna Czamczy, to podział o charakterze świeckim i społecznym – Czamcza jest rozdarty, by ująć to łagodnie, między Bombajem a Londynem, między Wschodem a Zachodem. W przypadku drugiego z nich, Gibrila Fariszty, rozdarcie ma charakter duchowy, to pęknięcie w jego duszy. Fariszta stracił wiarę i jest zawieszony między swoim ogromnym pragnieniem wiary a świeżą niezdolnością do wierzenia. Powieść jest o ich poszukiwaniu pełni”.

Tu warto by w końcu wspomnieć dlaczego wyznawcy islamu potępili Rushdiego. W książce jest fragment opowiadający o wizjach Gibrila, których akcja toczy się w Dżahilijji, mieście Mahounda. Rushdie wspomina w nich o legendarnym epizodzie z życia Proroka, gdy Mahomet dodał do Koranu wersety wynoszące do statusu aniołów trzy boginie czczone przez uprawiających wielobóstwo mieszkańców Mekki. Później Mahomet usunął te wersety, gdy stwierdził, że zostały mu przekazane nie przez Allaha, ale przez Szatana udające anioła Gibrila. Rushdie opisuje te wydarzenia jednak inaczej. Gibril w swoim śnie, twierdzi, że zmuszono go do wypowiadania tych wersetów, że nie tyle Szatan, co sam Mahomet włożył fałszywe wersety w usta Gibrila. W innym sennym fragmencie to skryba Salman zmienia tekst księgi dyktowanej mu przez Mahounda, czego Prorok nie zauważa.

Kontrowersje wywołał nie tylko symbol szatańskich wersetów. Burzę rozpętała również filmowa fantazja na temat burdelu w Dżahilijji zwanego Zasłona, który przeżywa prawdziwe oblężenie, gdy dwanaście prostytutek przybiera imiona i tożsamość dwunastu żon Mahounda.

Rushdie napisał surrealistyczną powieść. Nie powiem, że jest łatwa w odbiorze. Przy jej lekturze trzeba być mocno skupionym, ponieważ jest złożona. To, jak to bywa w wykonaniu tego autora, niezwykła mieszanka fantazji i realizmu z symbolami i aluzjami. Powieść analizuje motywy migracji i utraty własnego miejsca na ziemi, wątpienia i utraty wiary religijnej, natury dobra i zła. Porusza również kwestie rozdarcia i metamorfozy, która może być powolna lub gwałtowna, bolesna albo przyjemna. Trudno mi było dotrzeć do tej książki, ale cieszę, że w końcu trafiła w moje ręce. Nie można jej odbierać dosłownie, ponieważ możemy zareagować jak wyznawcy islamu i dojść do wniosku, że obrażą uczucia religijne. To fikcja literacka, w którą wplecione są wydarzenia historyczne jednej z religii. Niemniej jednak zachęcam do spróbowania zmierzenia się z wyobraźnią Rushdiego.